W Centrum zakończyły się kilkudniowe rekolekcje. Mojej koleżance, która brała w nich udział, mimo wzniosłego tematu (Duchowy alpinizm), udzielił się deszczowy, smętny nastrój. Wieczorem bardzo mnie prosiła, abym poszła z nią na spacer i na lody. Ja z kolei czułam się zmęczona i nie miałam ochoty nigdzie wychodzić, chyba że tylko do amfiteatru. Nawet lody mnie nie pociągały. Uważałam, że wystarczą mi te, które mamy w domu, w zamrażarce. Ale koleżanka przekonywała, że w rynku są lepsze, bo „kręcone” metodą tradycyjną. W końcu przemówiłam sama do siebie: kobieto, zdobądź się na altruizm, zrób to dla koleżanki, która już jutro wyjeżdża.
No i wyruszyłyśmy.
Tuż przed wejściem na rynek krościeński zauważyłyśmy po drugiej stronie ulicy dwie zaśmiewające się i „przybijające sobie piąstki” młode dziewczyny. Był to dość sympatyczny widok, bo śmiały się serdecznie i perliście. Przystanęłyśmy, a ja zawołałam do nich: jaki to miły obrazek, widzieć tak radosne, młode osoby. W jednej chwili przybiegły (niemal sfrunęły) do nas i zaczęły opowiadać, skąd się bierze ich radość: a więc przyjęły Pana Jezusa i doświadczają Jego miłości. Na to odpowiedziałam, że my także jesteśmy z oazy, ale koleżanka zaraz dodała, że choć wie, że Pan Jezus ją kocha, i choć właśnie zakończyła rekolekcje – jest jej smutno. I co one na to? Kontynuowały prawidłowo: nie może pani polegać na swoich uczuciach, bo one są zmienne; istotne jest to, co Jezus dla nas uczynił, bo to ma wartość trwałą, wieczną, itp.
Mimo, że treści ewangelizacyjne były nam dobrze znane, obie byłyśmy pod wrażeniem ich autentycznego entuzjazmu. Mojej koleżance nastrój się poprawił, zrobiła dziewczętom kilka pamiątkowych fotografii i poszłyśmy dalej. Okazało się, że po rynku krążyło więcej osób z oazy wrocławskiej, bo potem trafiałyśmy na nie, a one na nas. Wszystkie świadectwa były szczere i przekonywające, a młodzież powoływała się na swego księdza, którym była zachwycona.
Przy następnych zespołach bardziej się już zaangażowałam: rozglądałam się wokół i wskazywałam, do kogo powinni „wystartować”. Po czym podchodziłam do tych ludzi i zachęcałam, aby posłuchali, co młodzi będą mieli im do powiedzenia, bo to będzie coś bardzo ważnego. Przeważnie najpierw słyszałam o braku czasu, ale zdecydowanie tłumaczyłam, że na pewne sprawy czas znaleźć się musi.
Smutne jest to, że w ludziach – także dorosłych – brakuje tej dobrej ciekawości, refleksji, która skłoniłaby ich do postawienia pytania: jak to się stało, że ci podchodzący do nich młodzi ludzie, maja taką właśnie pasję? Czy choćby pytania o oazę.
A radosne jest to, że prawdziwe świadectwo zawsze „działa”. I można go słuchać codziennie. Umacnia wiarę, a tego nigdy dość.
Krystyna Szewc
|